Czternastego lipca 1789 mieszkańcy Paryża zburzyli okryte złą sławą więzienie - Bastylię - i w ten sposób rozpoczęła się Wielka Rewolucja Francuska, czyli okres gruntownych przemian ustroju państwa. Historia rewolucji - jej geneza i przebieg - są bardzo skomplikowane, ale upraszczając można powiedzieć, że podziały klasowe we Francji, najbogatszym wówczas państwie Europy, były tak wielkie, że ogromna większość ludzi żyła w skrajnej nędzy i nie miała żadnych praw (mieszczanie i chłopi stanowili 99 % społeczeństwa!). Różnego rodzaju próby zmiany sytuacji następowały już wcześniej, ale w końcu ludzie "nie wytrzymali". Szturm na Bastylię był takim symbolicznym momentem (jak na ironię w więzieniu było wtedy... 8 więźniów), ale jednocześnie rozpoczęły się bunty chłopów. Mieli dosyć utrzymywania żyjącego z przepychem i ponad stan dworu króla Ludwika XVI i jego żony, Marii Antoniny, a także szlachty i duchowieństwa. Pewnie różnego rodzaju ekscesy bogatych księży spowodowały później taką laicyzację Francji... To też spore uproszczenie, ale chyba coś w tym jest... Próbowano jeszcze dokonać przemian z królem na czele państwa, uchwalono konstytucję - Francja z monarchii absolutnej przekształciła się w monarchię konstytucyjną, ale w końcu jednak (w 1793 roku) króla i jego żonę stracono, a Francja została republiką. Aż przyszedł Napoleon Bonaparte, ale to już inna historia... 😏
W każdym razie obecnie Francuzi z dumą wspominają tamten czas i bardzo uroczyście świętują Dzień Zburzenia Bastylii, zwany po angielsku the Bastille Day, a po francusku fête nationale française. Wszyscy mają wolne, oczywiście oprócz restauratorów, bo Francuzi tłumnie szturmują restauracje, w każdym dosłownie mieście odbywają się jakieś uroczystości - na przykład parady, ale ta największa jest oczywiście w Paryżu. W tym roku przyglądał się jej razem z nowym prezydentem Francji - Macronem, nowy prezydent USA - Trump. Całość była transmitowana w telewizji.
Ale najprzyjemniejsza część świętowania następuje wieczorem - w każdym mieście, ale i w wielu wsiach, są pokazy sztucznych ogni. Biedne francuskie pieski... i kotki też.... W niektórych miejscach fajerwerki są już w nocy z 13 na 14 lipca (tak było w kilku wsiach w pobliżu Carcassonne), ale najczęściej jednak 14. Po zeszłorocznym ataku tego bydlaka w Nicei postanowiła sobie, że następne fête nationale spędzę - na przekór jemu i innym jemu podobnym - we Francji. Zgodnie z tym postanowieniem, przyglądałam się w tym roku fajerwerkom w Carcassonne. To miasto już samo w sobie jest fenomenalnie piękne, a jeszcze ozdobione takimi pióropuszami kolorowych świateł robiło niesamowite wrażenie.
Ponieważ cała okolica starówki - cité - to wzgórza, więc na każde z nich udała się spora grupa mieszkańców i turystów - w ten sposób utworzył się taki ogromny niby amfiteatr. Pokaz zaczynał się dopiero po zmroku, a więc wcześniej trzeba się było udać na upatrzone miejsce, aby nie błądzić w ciemności, a potem już tylko czekać...
Zachód słońca wyglądał bardzo malowniczo, ale oczywiście do całkowitych ciemności było jeszcze daleko:
W promieniu kilku kilometrów wszystkie ulice były szczelnie wypełnione samochodami:
Ludzi przybywało coraz więcej. Większość miała ze sobą koce, piwko lub wino, prowiant. My niestety o tym nie pomyśleliśmy... Nawet swetrów nie wzięliśmy, a na górze w nocy było dosyć chłodno... Tak więc można było na "naszej" górce usłyszeć rozmowy, śmiechy, odkorkowywanie butelek, a także szczękanie moich zębów i burczenie mojego brzucha... Ale oczywiście sam pokaz wynagrodził mi te "trudy" 😉
Ciemno, coraz ciemniej ....
No i wreszcie! Zaczęło się. To piękne widowisko trwało prawie pół godziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz