Sandomierz - niewielkie miasto, ale z jaką historią! Z jakimi widokami! Z iloma legendami (jak każde stare miasto)! Napisano o nim już tyle przewodników, artykułów, książek, że każdy może znaleźć coś, co go zainteresuje. Ale ja też chciałabym wtrącić swoje kilka groszy i na kilka spacerów po Sandomierzu zaprosić. Kilka, bo według mnie jeden nie wystarczy, aby poznać to miasto, które, choć wydaje się małe i do "oblecenia" w trzy godziny, to jednak jest jak cebula: ma wiele warstw, którym warto przyjrzeć się po kolei, aby można było powiedzieć, że zna się Sandomierz. Stąd mój pomysł "tematycznych" spacerków po Sandomierzu. Na pierwszy ogień idą legendy.
Kiedy spaceruję z turystami po mieście, zwykle zaczynam od Bramy Opatowskiej - przed nią jest wygodny (choć trochę mały) parking, a przejście przez światło bramy jest takim symbolicznym wejściem w historię Sandomierza.
Po przejściu przez nią trafiamy na ulicę Opatowską. Teraz akurat obchodzimy Rok Wisły i z tej okazji jest przy Bramie instalacja nawiązująca do Wisły i tu wita nas pierwsza legenda - chociaż nie jest ona bezpośrednio związana z Sandomierzem, tylko z naszą Królową Rzek.
Kiedy spaceruję z turystami po mieście, zwykle zaczynam od Bramy Opatowskiej - przed nią jest wygodny (choć trochę mały) parking, a przejście przez światło bramy jest takim symbolicznym wejściem w historię Sandomierza.
Po przejściu przez nią trafiamy na ulicę Opatowską. Teraz akurat obchodzimy Rok Wisły i z tej okazji jest przy Bramie instalacja nawiązująca do Wisły i tu wita nas pierwsza legenda - chociaż nie jest ona bezpośrednio związana z Sandomierzem, tylko z naszą Królową Rzek.
To Legenda o Czworaczkach Flisaka co Wisłą drewno spławiał.
Bracia - czterej synowie flisaka - posiadali nadnaturalne zdolności i przeżywali różne ciekawe przygody, bardzo się kochali, przesyłali sobie sygnały lusterkami. Kiedy statek (tratwa?), którą płynęli, rozbiła się, zostali oni uratowani przez cztery różne statki - a przez to rozdzieleni do czterech różnych krajów. Bardzo tęsknili za sobą i próbowali się porozumieć lusterkami...Ilustracją do tej legendy jest balansujący nad ulicą na linie jeden z czworaczków. Pozostali znajdują się w Baranowie Sandomierskim, Kazimierzu Dolnym i Puławach. Czyli znów są rozdzieleni i próbują się porozumiewać... Te instalacje to pomysł częstochowskiego rzeźbiarza Jerzego Jotki Kędziory.

Legendy z kościoła Świętego Ducha
Tuż zaraz po lewej stronie trafiamy na fasadę kościoła Św. Ducha. Bardzo lubię ten kościół. Jest taki mały i skromny, a przecież - jak to zwykle w Sandomierzu - z dłuuugą historią. Chociaż nie widać tego na pierwszy rzut oka, jest to kościół gotycki. Wewnątrz posiada obecnie tylko jedną kaplicę, a w niej - drewnianą rzeźbę Chrystusa Frasobliwego, która jest tzw. figurą "łaskami słynącą". Ludzie modlą się przed nią o uzdrowienia.
Na równoległej do ulicy Opatowskiej ulicy Żydowskiej stoi stara synagoga. Nie jest z nią co prawda związana żadna legenda, ale podobno w latach pięćdziesiątych, kiedy Żydów już w Sandomierzu nie było, jeden ze stróżów nocnych mieszczącego się tam wtedy magazynu "Herbapolu" zobaczył kilkakrotnie schodzący z góry po schodach orszak modlących się rabinów...
Teraz mieści się tu Archiwum Państwowe, w którym pracowała kiedyś moja mama. Kiedy wprowadzono stan wojenny, urzędnicy państwowi musieli "czuwać" w urzędach także w nocy, żeby żaden wróg ludu ich nie zniszczył. Do takich urzędów należało też Archiwum i moja mama musiała tam spędzić noc... Na szczęście ona nie widziała rabinów, ale chyba taki dyżur do przyjemnych nie należał...
Teraz mieści się tu Archiwum Państwowe, w którym pracowała kiedyś moja mama. Kiedy wprowadzono stan wojenny, urzędnicy państwowi musieli "czuwać" w urzędach także w nocy, żeby żaden wróg ludu ich nie zniszczył. Do takich urzędów należało też Archiwum i moja mama musiała tam spędzić noc... Na szczęście ona nie widziała rabinów, ale chyba taki dyżur do przyjemnych nie należał...
Najbardziej znana legenda sandomierska
Aby z ulicy Żydowskiej dojść do Rynku Głównego, trzeba przejść niewielką uliczkę Oleśnickich. Tu mieści się Podziemna Trasa Turystyczna, czyli słynne "lochy sandomierskie". Tu przewodnicy opowiadają najsłynniejszą chyba legendę: O Halinie Krępiance. Mówi ona o trzecim najeździe Tatarów na Sandomierz. Podczas pierwszego najazdu, w 1241 roku, oraz podczas drugiego najazdu, w 1260 roku, Sandomierz został zdobyty przez Tatarów i kompletnie zniszczony, a mieszkańcy wymordowani. Jednym z pierwszych, którzy zginęli podczas drugiego, szczególnie krwawego najazdu, był dowódca wojsk sandomierskich, Piotr z Krępy. Cudem ocalała jego mała córka, Halina Krępianka. W 1287 roku Tatarzy najechali po raz trzeci na Sandomierz. Halina była już dorosła, zamężna - niestety Tatarzy w jednej z potyczek zabili jej męża, Jana Pilawę. Następnie wielką armią otoczyli Sandomierz i rozpoczęli oblężenie. Trwało ono na tyle długo, że zrozpaczeni mieszkańcy stracili wszelką nadzieję na ratunek i zaczęli się przygotowywać na śmierć. Dowódcy wojskowi rozmawiali o tym jak można by poddać miasto, aby ocalić ludność, ale spodziewali się raczej, że Tatarzy nie oszczędzą nikogo - tak przecież było podczas drugiego najazdu... Kiedy wszyscy zwątpili, jedna kobieta - Halina - znalazła wyjście z sytuacji. Pragnąc ocalić miasto, ale także (a może przede wszystkim?), zemścić się na Tatarach za śmierć najbliższych, wykradła się nocą do obozu tatarskiego i chanowi opowiedziała, że nienawidzi ona Sandomierza i jego mieszkańców, którzy są niegodziwymi ludźmi, zasługującymi w jej oczach na śmierć. Obiecała Tatarom, że pokaże im tajemne, nikomu oprócz niej nieznane przejścia, prowadzące pod ziemią do samego centrum miasta. Tatarzy mogliby oszczędzić sporo czasu i sił... Oczywiście początkowo nie uwierzyli Halinie, ale kilku z nich poszło, sprawdziło - i okazało się, że mówiła ona prawdę. Wtedy cała armia, uspokojona, ruszyła za sandomierzanką pod ziemię. Ale była to oczywiście pułapka - mieszkańcy miasta, uprzedzeni przez Halinę o jej planach, obserwowali Tatarów i kiedy wszyscy weszli do lochów, wszystkie wyjścia z nich zostały zasypane. Tatarzy zginęli straszną śmiercią, ale razem z nimi zginęła Halina Krępianka, która ocaliła miasto kosztem swojego życia...Legendy o Księciu Henryku
Jeśli zdecydujemy się na zwiedzenie lochów, przejdziemy pod kamienicami i płytą Rynku, a następnie wyjdziemy z nich przed ratuszem. Patrząc na mnóstwo miejskich gołębi na Rynku, warto pamiętać, że to podobno zaklęci rycerze księcia Henryka Sandomierskiego...O księciu Henryku, sandomierskim Krzyżowcu (zorganizował w 1154 roku wyprawę krzyżową do Ziemi Świętej, sprowadził stamtąd Joannitów) znana jest również inna legenda: podobno z wyprawy krzyżowej przywiózł także swoją ukochaną - Judytę, którą pragnął poślubić. Jednak była ona Żydówką i panowie sandomierscy nawet nie chcieli o takim ślubie słyszeć. Zmusili księcia do wypędzenia Judyty. W 1166 roku książę zginął podczas wyprawy na Prusów. Wiele osób jednak twierdzi, że nie został zabity, tylko ukrył się w tajemnym miejscu, w którym czekała na niego Judyta, i tam żyli spokojnie razem...
Rękawiczki Królowej Jadwigi
Już od początku XIV wieku Sandomierz miał status Miasta Królewskiego - czyli był własnością królów Polski - i królowie często tutaj przybywali. Bywała tu także Królowa Jadwiga. Pewnego razu, a była to śnieżna zima, jakieś pilne sprawy kazały Królowej opuścić Sandomierz i ruszyć do Krakowa, mimo że pogoda nie była sprzyjająca - obawiano się opadów śniegu. I faktycznie, wkrótce po opuszczeniu miasta Jadwigę zaskoczyła wielka śnieżyca. Droga została kompletnie zasypana, woźnicy stracili orientację... Królowej groziło niebezpieczeństwo, dlatego zaczęto wołać o pomoc. Wołanie to usłyszeli mieszkańcy pobliskiej wsi - Świątniki - i przybiegli na ratunek. Po wydobyciu sań z zaspy zaprosili oni Królową do jednej z chat, gdzie ją ugościli jak mogli. Kiedy dopiero po jakimś czasie dowiedzieli się, jakiego to gościa mają wśród siebie, poskarżyli jej się na okrutnego pana - właściciela wsi. Królowa w podzięce za gościnę i uratowanie życia uwolniła wieś - jej mieszkańcy zostali wolnymi ludźmi. Na pamiątkę Święta Jadwiga zostawiła im także swoje rękawiczki, które ci zanieśli jak relikwię do Kolegiaty NMP w Sandomierzu, dzisiejszej katedry. Wiele lat przechowywane w skarbcu katedralnym, trafiły wreszcie do muzeum.
Legendy z zamku królewskiego
Z Domu Długosza obok katedry schodzimy na dół do Zamku Królewskiego. Tam właśnie, na tym wzgórzu, mieszkała Święta Kinga. Tam mieszkali książęta piastowscy: Henryk, Bolesław Kędzierzawy, Kazimierz Sprawiedliwy, Leszek Biały, Bolesław Wstydliwy, Leszek Czarny... Tutaj podobno książę Kazimierz otrzymał przydomek "Sprawiedliwy". Podobno kiedy grał na zamku z kumplami w kości czy jakąś inną grę, pokłócił się z jednym z przyjaciół i bardzo go obraził, a ten nie pozostał mu dłużny. Za obrazę księcia przewidziana była jedna kara: śmierć. Książę jednak obronił go, mówiąc że sam w tym przypadku zawinił. Wtedy wszyscy obecni zaczęli krzyczeć: "Sprawiedliwy!".
Z kolei z najazdem Szwedów na Sandomierz wiąże się pewna historia, którą opisał w swoich "Pamiętnikach" słynny pisarz barokowy, Jan Chryzostom Pasek. Opisał ją jako wydarzenie prawdziwe, ale umieszczę je tutaj, wśród legend... Otóż kiedy wycofujący się Szwedzi wysadzili zamek w powietrze (zostawili ogromne ilości prochu w piwnicach zamkowych, podpalili lonty i wycofali się, a kiedy rycerze polscy weszli do opuszczonego zamku, ten eksplodował; 3 z 4 skrzydeł uległy całkowitemu zniszczeniu), podobno jeden z rycerzy polskich, którzy tam przebywali - Rycerz Bobola - został podmuchem powietrza przy eksplozji przerzucony wraz z koniem na drugą stronę Wisły i nie poniósł przy tym żadnego szwanku...

![]() |
Zamek w Sandomierzu |
Legendy dominikańskie
Ze wzgórza zamkowego ulica Staromiejska prowadzi do prawdziwej skarbnicy sandomierskich legend - kościoła Św. Jakuba. Pierwsza z nich - to Legenda o lipach Świętego Jacka. Kiedy Dominikanie ze Świętym Jackiem Odrowążem przybyli do Sandomierza (w 1226 roku, 10 lat po założeniu tego zakonu w Rzymie), w miejscu obecnej świątyni stał już kościół Św. Jakuba, jednak był on mały i zniszczony. Dominikanie postanowili zbudować nowy, większy kościół. Jednak plac, który był potrzebny do przebudowy kościoła, należał do jednego z mieszczan sandomierskich - Konrada. Ten za nic nie chciał podarować ani sprzedać swojej ziemi dominikanom. Podczas jednej z rozmów ze Świętym Jackiem, która pewnie była dosyć gwałtowna, powiedział mu, że jeśli ten uczyni jakiś cud, wtedy może Konrad zechce z nim rozmawiać. Wtedy Odrowąż posadził dookoła placu, który pragnął zyskać, sadzonki lip. Posadził je - do góry korzeniami. Wkrótce korzenie pokryły się listkami i lipy znakomicie się przyjęły, a Konrad oczywiście oddał dominikanom działkę. Trochę bardziej okrutna wersja tej legendy mówi, że lipy wkrótce zakwitły, a do kwiatów zleciało się mnóstwo pszczół, z których dwie usiadły Konradowi na powiekach - i stracił on za karę wzrok. Ale kiedy z gotowego już kościoła po raz pierwszy zabiły dzwony, Konradowi darowane zostały winy i odzyskał on wzrok. A ponieważ był już stary, niedługo się nim cieszył... W każdym razie lipy wokół kościoła Św. Jakuba były bardzo dziwne w kształcie. Dwie z nich jeszcze pozostały i stanowią [pomniki przyrody. Jeszcze podczas drugiej wojny światowej były przynajmniej trzy stare ("jackowe"?) lipy, ale jedna został uderzona kulą podczas ostrzału armatniego, ratując być może kościół przed zniszczeniem. Na jej miejsce posadzono uzyskaną z niej sadzonkę, która teraz też jest ogromnym drzewem. Ale chyba posadzono ją korzeniami w dół 😉

Kolejna legenda związana ze Św. Jackiem mówi, że podobno przywiózł on z Włoch do Sandomierza pierwsze sadzonki winorośli, które znalazły tu znakomite warunki: żyzną glebę, ciepły klimat, liczne wzgórza. Faktycznie dokumenty poświadczają, że dominikanie już w pierwszej połowie XIII wieku mieli tu winnicę, więc może ta legenda spore ziarno prawdy zawiera... W ogóle Św. Jacek chyba dobrą miał rękę do roślin. Orzechy włoskie z regionu Sandomierza - bardzo duże i o miękkiej skórce - nazywane są tutaj "Jackami", bo podobno także przyjechały tu razem z nich z Włoch.
Najbardziej znana legenda tego miejsca związana jest z męczeńską śmiercią 49 braci dominikańskich w 1260 roku, podczas drugiego najazdu Tatarów na Sandomierz. Bracia co noc modlili się do świętych męczenników, których rocznica śmierci przypadała następnego dnia. Wyczytywali ich z księgi zwanej Martyrologium Romanum. Kiedy jeden z braci czytał imiona świętych, w księdze pojawiły się nagle złote litery mówiące, że następnego dnia (2 lutego) przypada śmierć męczeńska przeora Sadoka i jego współbraci w Sandomierzu. Tak przekazana informacja pozwoliła dominikanom przygotować się na śmierć. Podobno czuli się wyróżnieni z tego powodu, że zostali wybrani do tak wielkiej chwały. Kiedy Tatarzy wtargnęli do kościoła, dominikanie stali spokojnie pośrodku i śpiewali pieśń "Salve Regina" (Witaj Królowo). Jeden z zakonników przestraszył się - całkiem po ludzku - tak okrutnej śmierci, dlatego w ostatniej chwili ukrył się na chórze. Kiedy jednak wyjrzał ukradkiem, zobaczył swoich współbraci martwych, leżących na posadzce. Ale - zobaczył także ich dusze, idące do Nieba, szczęśliwe, dalej śpiewające pieśń Salve Regina. Anioły rozdawały im palmy męczeństwa. Wtedy ten jedyny ocalały zawstydził się - i pewnie pozazdrościł pozostałym dominikanom, dlatego zszedł i zginął razem z nimi.
Wydarzenia te zostały opisane w kronice tzw. Letopisa Wołyńskiego oraz w Kronice Wielkopolskiej. Poświęcony jest im także fragment "Pieśni Sandomierzanina", jednego z najstarszych zabytków piśmiennictwa polskiego.
Ale to jeszcze nie koniec legend z tego miejsca i z tego czasu... Podobno kiedy bracia byli mordowani, z obory zerwał się ogromny byk hodowany przez nich i zaczął biec za Tatarami, aby roznieść ich na rogach. Niestety nie udało mu się to, dlatego z rozpaczy usypał kopytami kurhan i na jego zboczu wyrył rogami słowa "Salve Regina". Do dzisiaj ten kurhan tak się nazywa, ale o nim za chwilę, bo związana jest z nim jedna z najważniejszych legend sandomierskich.
Wszystkie ofiary najazdu Tatarów, ale szczególnie duchowni, czyli właśnie dominikanie, byli czczeni już tuż po śmierci jak święci. Już w XIII wieku papież Bonifacy VIII udzielił odpustu wszystkim pielgrzymującym do Sandomierza - do miejsca męczeństwa. Kult męczenników został potwierdzony dopiero w 1807 roku - od tego czasu są to Błogosławieni Męczennicy Sandomierscy. I z tym kultem związana jest Legenda o ziemi sandomierskiej:
Kiedy w XVI wieku król Zygmunt III Waza ufundował nowy kościół, pragnął uświetnić go relikwiami męczenników Rzymu. Dlatego wysłał on posłów do Papieża Piusa V z prośbą o podarowanie pewnej ilości takich relikwii. Papież odpowiedział posłom, że najpierw chciałby, aby Polacy przywieźli mu woreczek ziemi spod kościoła Św. Jakuba w Sandomierzu. Pomimo wielkiego zdumienia posłowie oczywiście spełnili prośbę papieża i po pewnym czasie pojawili się ponownie w Rzymie - z woreczkiem ziemi. Wtedy papież, podczas nabożeństwa w Bazylice Św. Piotra, wyciągnął garść tej ziemi i mocno ścisnął. Zgromadzeni w kościele ze zgrozą zobaczyli, że pomiędzy palcami papieża ścieka krew. Pius V powiedział wówczas, że Polacy nie powinni szukać relikwii męczenników aż w Rzymie, jeśli mają ich tak wiele we własnej ziemi. Kolejna wersja powiedzenia "cudze chwalicie, swego nie znacie"?
A jeśli ktoś chciałby sobie powtórzyć wiadomości na temat legend, lub może (uchowaj Boże!) nie chciałby łazić po całym mieście, tylko znaleźć wszystko w jednym miejscu, to niech uda się na Plac Poniatowskiego, przed Urząd Miejski - tam jest drewniana rzeźba przedstawiająca wszystkie legendy sandomierskie.
![]() |
Winnica dominikańska |
Wydarzenia te zostały opisane w kronice tzw. Letopisa Wołyńskiego oraz w Kronice Wielkopolskiej. Poświęcony jest im także fragment "Pieśni Sandomierzanina", jednego z najstarszych zabytków piśmiennictwa polskiego.
![]() |
Witraż nad ołtarzem głównym - dominikanie otrzymują przepowiednię o śmierci |
![]() |
Kaplica Męczenników - obraz w ołtarzu pokazuje śmierć dominikanów |
Wszystkie ofiary najazdu Tatarów, ale szczególnie duchowni, czyli właśnie dominikanie, byli czczeni już tuż po śmierci jak święci. Już w XIII wieku papież Bonifacy VIII udzielił odpustu wszystkim pielgrzymującym do Sandomierza - do miejsca męczeństwa. Kult męczenników został potwierdzony dopiero w 1807 roku - od tego czasu są to Błogosławieni Męczennicy Sandomierscy. I z tym kultem związana jest Legenda o ziemi sandomierskiej:
Kiedy w XVI wieku król Zygmunt III Waza ufundował nowy kościół, pragnął uświetnić go relikwiami męczenników Rzymu. Dlatego wysłał on posłów do Papieża Piusa V z prośbą o podarowanie pewnej ilości takich relikwii. Papież odpowiedział posłom, że najpierw chciałby, aby Polacy przywieźli mu woreczek ziemi spod kościoła Św. Jakuba w Sandomierzu. Pomimo wielkiego zdumienia posłowie oczywiście spełnili prośbę papieża i po pewnym czasie pojawili się ponownie w Rzymie - z woreczkiem ziemi. Wtedy papież, podczas nabożeństwa w Bazylice Św. Piotra, wyciągnął garść tej ziemi i mocno ścisnął. Zgromadzeni w kościele ze zgrozą zobaczyli, że pomiędzy palcami papieża ścieka krew. Pius V powiedział wówczas, że Polacy nie powinni szukać relikwii męczenników aż w Rzymie, jeśli mają ich tak wiele we własnej ziemi. Kolejna wersja powiedzenia "cudze chwalicie, swego nie znacie"?
Legenda o założeniu miasta
A wracając do kurhanu Salve Regina: podobno było to miejsce spoczynku założyciela miasta, Sudomira. Przywędrował on tutaj gdzieś z Moraw, niektórzy twierdzili, że to zbiegły mnich, inni, że rycerz, który przeżył jakąś tragedię. Pewne jest, że wkrótce zasłynął z wielkiej mądrości i sprawiedliwości. Po jego śmierci założony przez niego gród nazwano "Sudomirz", "Sędomirz" - a dzisiaj miasto to nazywa się Sandomierz...A jeśli ktoś chciałby sobie powtórzyć wiadomości na temat legend, lub może (uchowaj Boże!) nie chciałby łazić po całym mieście, tylko znaleźć wszystko w jednym miejscu, to niech uda się na Plac Poniatowskiego, przed Urząd Miejski - tam jest drewniana rzeźba przedstawiająca wszystkie legendy sandomierskie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz