Zwykle nie jeżdżę na wycieczki zorganizowane (no, chyba że z PTTK Sandomierz, ale to takie wyjazdy z przyjaciółmi), ale miałam okazję wybrać się na taką wycieczkę z Niemiec do Austrii, do Tyrolu, takim oto pięknym turystycznym pojazdem:
więc chętnie skorzystałam ;-)
Naszym celem była malutka miejscowość Walchsee, nad jeziorem, a jakże, Walchsee, w krainie geograficznej Kaiserwinkl (Zakątek Cesarza. Pięknie!). Wieś jest głównie nastawiona na turystykę, jest dużo hoteli, sklepów z pamiątkami, restauracji, w zimie czynne są stoki narciarskie, a w lecie liczne szlaki turystyczne po Alpach Wschodnich (pasmo w pobliżu Walchsee nazywa się Kaisergebirge, czyli po polsku Góry Cesarskie, a dzieli się na Wilder Kaiser - Dziki Cesarz - i Zahmer Kaiser - Spokojny Cesarz ;-). Można do Walchsee dotrzeć autobusem (widziałam przystanek), a dla samochodów i autokarów jest spory parking przed kościołem.
Ten niewielki kościółek katolicki pod wezwaniem Św. Jana Chrzciciela pochodzi z 1620 roku, przebudowany został w 1702. Ale na tym miejscu stał kościół pod tym samym wezwaniem już w XIV wieku.
Tak naprawdę zwiedziliśmy go dopiero na końcu wycieczki, ale równie dobrze można to zrobić od razu po przyjeździe. Chociaż na zewnątrz bardzo skromny, wnętrze jest typowo barokowe, można powiedzieć takie trochę w stylu baroku wiejskiego (górskiego), czyli całkiem przyjemne.
![]() |
Obraz w ołtarzu to Chrzest Chrystusa |
![]() |
Ponad ołtarzem |
![]() |
Ołtarz boczny |
Na sklepieniu blisko wyjścia element, który aż wzrusza swoją naiwną prostotą (chociaż czy mam prawo oceniać co w modlitwach jest naiwne?). Namalowany jest tu anioł z tekstem mówiącym o tym, dlaczego nie należy w kościele gadać:
![]() |
Na górze widać błąd osoby, która tak pięknie to wypisała: Nie wstawiła rodzajnika. |
Dla tych, którzy może zastanawiają się, dlaczego nie należy wymieniać opinii w kościele, chyba warto ten tekst przetłumaczyć:
Jakie szkody przynosi gadanie w kościele:
1. Zabiera się Bogu Jego chwałę,
2. Aniołom radość,
3. Modlącym się ich skupienie,
4. Sobie samemu pożytek duszy,
5. Zmarłym pocieszenie,
6. Z gadania powstaje ogień czyśćcowy.
Teraz chyba będę milczeć na mszy...
W kruchcie czekała mnie niespodzianka - "polski" obraz Chrystusa Miłosiernego siostry Faustyny. To nie pierwsze miejsce za granicą, gdzie go spotkałam.
Przed kościołem typowy dla tych okolic cmentarz:
oraz pomnik żołnierzy z okolicy, którzy zginęli podczas pierwszej i drugiej wojny:
Czasami, patrząc na wojnę z naszej perspektywy, nie pamięta się, że tam też młodzi chłopcy opuszczali swoje rodziny i dziewczyny i nigdy nie wracali...
Po zwiedzeniu kościoła, prawie na wprost od niego, trafimy na uliczkę z kilkoma sklepami z pamiątkami (Johannesstrasse), a po jakimś czasie znajdziemy już zejście do jeziora, potem już tylko wystarczy iść ciągle przed siebie, dookoła jeziora (droga Am See), aby dojść do kościoła z przeciwnej strony. Trasa ma długość prawie 6 kilometrów, po drodze zatrzymywaliśmy się w knajpkach i przy punktach widokowych, a więc spacer zajął nam sporo czasu.. Niektórzy z naszego autokaru wybrali się na wycieczkę w góry, a ja nie mogłam wyjść z podziwu, bo byli to przeważnie ludzie starsi (byłam najmłodsza! Jakie to miłe uczucie!) a do tego było niemiłosiernie gorąco...
Podczas spaceru ciągle spoglądały na nas Alpy, pasmo Kaisergebirge:
Od jeziora wychodzą dwie bardzo malutkie i wąskie rzeczułki:
Można po tych rzeczułkach nawet wiosłować:
Góry, jezioro, rzeczka - czy może być piękniej?
Widok na miasteczko z drugiej strony jeziora jest przepiękny:
W niektórych miejscach teren jest ogrodzony - ludzie mają tu swoje prywatne kawałki raju.
Hotele i pensjonaty mieszczą się najczęściej w typowych, tyrolskich domach:
Różne gatunki drewna na zimę:
Wersja zwiedzania dla mięczaków 😉:
Po obejściu całego jeziora już widać wyłaniający się z dali kościół:
Po drodze mijamy jeszcze figurę wotywną z 1865 roku. Miała przebłagać Boga, żeby nie zsyłał zarazy i klęsk pogodowych.
Po spacerze zasłużony obiad zjedliśmy w knajpce tuż nad wodą. Moje danie nie było zbyt wyszukane, ale bardzo regionalne: zasmażana kapusta i tamtejsze cienkie kiełbaski.
Potem jeszcze krótki spacerek po wsi:
Ozdobą miasteczka jest dom z hotelem Walchseer Hof, z freskami z 1756 roku, autorstwa malarza Josepha Adama Richtera von Mölk.
Spokojny spacerek wokół Walchsee bez pośpiechu i prawie bez celu (jedynym celem było podziwianie widoków) może się niejednemu wydać nieco nudny... Ale dla mnie wtedy był przerywnikiem w środku intensywnego kursu i stanowił "balsam" dla ogłupiałego ciągłym pośpiechem umysłu. Teraz też czasami, gnając do pracy w pośpiechu, marzę o takim "nudnym" dniu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz