Kategorie

niedziela, 30 grudnia 2018

Jak z Wielkiego Postu cofnęłam się do Karnawału, czyli miękkie lądowanie na Cyprze

Po pierwsze: lądowanie naprawdę było miękkie. Byłam na Cyprze (do tej pory) dwa razy, za każdym razem z przesiadką w Kijowie, czyli łącznie cztery loty liniami Ukraine Airlines w ciągu trzech miesięcy i za każdym razem (i zimą w Kijowie, i w upale w Larnace) piloci lądowali pięknie. Lotnisko w Kijowie robi też niezłe wrażenie. Ale nie tutaj miejsce na jego opis, bo teraz przeniosę się myślami i wspomnieniami na Wyspę Afrodyty. 
Pierwszy raz byłam na Cyprze w lutym - kiedy w Polsce zaczął się już Wielki Post. Ponieważ jednak na Wyspie dominuje kościół prawosławny, miałam wyjątkową okazję przenieść się w sam środek Ostatków, które nie są tak jak u nas obchodzone we wtorek przed Środą Popielcową, tylko w sobotę i niedzielę. A ponieważ każdy, dosłownie każdy - od małego do dużego - poważnie podchodzi do świętowania, to... poniedziałek jest na Cyprze dniem wolnym od pracy. :-). Tamtejszy rząd doszedł do słusznego moim zdaniem wniosku, że niewyspany pracownik to niewydajny pracownik...
To poważne podejście do świętowania przejawia się też w tym, że wszyscy, ale to wszyscy - znów od małego do dużego - przebierają się. Mali Cypryjczycy mają pewnie największą frajdę z tego powodu, ale dorośli, starsi, a także młodzi chodzili poprzebierani - i nie było to dla nich żadnym "obciachem". Jednym z pierwszych przebierańców, jakich zobaczyłam, był piękny goryl na motorynce. Bardzo żałuję, że  nie zdążyłam wyciągnąć aparatu fotograficznego....
Ale potem już troszkę się "poprawiłam" ;-).




To przeniesienie mnie w inny wymiar odnosiło się  nie tylko do postu i karnawału. Ze środka zimy, z szarymi jeszcze ulicami i nagimi drzewami, zostałam przeniesiona na ciepłą i zieloną wyspę, z miejsca, gdzie ludzie już zapomnieli o przyjemnościach Bożego Narodzenia i zmarznięci, przepracowani w pośpiechu zasuwali z pracy i do pracy - w miejsce, gdzie nikomu się nie spieszy, gdzie ludzie tłumnie oblegają stoliki w kawiarniach, i to od samego rana. Ja wiem, że to w dużej części turyści na wakacjach, więc nic dziwnego, że im się nie spieszy, ale "tambylców" też było mnóstwo i tamta społeczność stanowi moim zdaniem ilustrację tej słynnej postawy południowców:  nie spiesz się, zdążysz, jakoś to będzie. Podczas kolejnych dni moich dwu pobytów na Cyprze tylko się w tej opinii potwierdziłam....

I chociaż - nie czarujmy się - Limassol nie powala urodą, a jego plaże też do najpiękniejszych nie należą, to jednak podczas mojego pierwszego, lutowego pobytu na Wyspie Afrodyty zachwyciłam się właśnie tą atmosferą, luzem, uprzejmością ludzi i ich uśmiechem... A o tym, że to ludzie spokojni i przyjaźni świadczy też chyba to, że ich Mniejsi Bracia - zwłaszcza koty - są nie tylko tolerowani, ale także dokarmiani i czują się tam jak pączki w maśle ;-).

Jeśli ktoś, nawet doświadczony podróżnik, powie, że przenosząc się w ciągu niespełna 3 godzin z miejsca pokrytego grubą warstwą śniegu...

... do miejsca "gdzie cytryna dojrzewa"....


... i gdzie kwitnie mnóstwo kwiatów - powie, że nie robi to na nim wrażenia....
... to nie uwierzę!
Na to molo przychodzi się po spokój...



Dziwnym trafem ci najbardziej wyluzowani to zawsze faceci ;-). Tutaj przy kawce w tureckiej części Nikozji.


Ten hotelowy kot to ucieleśnienie "Południowości" ;-)

Kot restauracyjny (Nikozja)

Kot plażowy (Limassol)

Kot sklepowy na klimatyzatorze (Limassol)

Kot bazarowy (Nikozja)

Kot bazarowy stołeczny

I jeszcze raz ulubieniec gosci hotelowych w Limassol

Podziwiając mnóstwo kwiatów, .....

... czasami trzeba sobie było ze zdziwieniem przypominać: to luty!



O Limassol i Nikozji - ich historii, zabytkach i dniu obecnym - czytajcie proszę w kolejnych postach.

niedziela, 11 listopada 2018

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli

Ozdoba jednego ze straganów
Ledwie zgasną ostatnie świece na grobach ustrojonych na Wszystkich Świętych (a czasami nawet zanim zgasną), świat handlowy przestawia się na nowe tory -  bożonarodzeniowe. Nie wiem jak wy, ale ja uwielbiam atmosferę przedświąteczną, tylko że... w Adwencie! Mikołaje, choinki, a nawet kolędy w listopadzie są dla mnie za wczesne. Prawie dwa miesiące słuchania ogłupiających elektronicznych melodyjek kolędopodobnych w supermarketach może doprowadzić do szału! Ale cóż, rynek rządzi się własnymi prawami... I do tego rynkowego szaleństwa dołączają coraz bardziej popularne w całej Europie (i nie tylko) jarmarki bożonarodzeniowe. Chyba każda stolica europejska, a także wiele, wiele większych i mniejszych miast może się takimi jarmarkami poszczycić. Jest ich już całkiem sporo w Polsce - w każdym dużym mieście i w wielu mniejszych - w 2017 roku po raz pierwszy jarmark zawitał także do mojego Sandomierza. Ze wszystkich form przedświątecznej gorączki zakupowej takie jarmarki mają z pewnością najwięcej uroku i najwięcej jednak atmosfery przedświątecznej. 
Nie każdy bywalec takich jarmarków jednak wie, że są one "wytworem" krajów niemieckiego obszaru językowego. Najstarsze zapiski o jarmarku bożonarodzeniowym pochodzą z XIII (!) wieku z Austrii i z początku XIV wieku z Niemiec. I właśnie niemieckie Weihnachtsmärkte, Christkindlemärkte czy inne "Märkte" są najbardziej znane - ten z Norymbergi, Berlina czy Monachium. Właśnie w stolicy Bawarii zanotowano najstarszy niemiecki jarmark - w 1310 roku. Niewiele młodszy jest jarmark w bardzo bliskim nam (geograficznie i kulturowo, bo przecież Słowianie tam żyją) Budziszynie. W Wiedniu zanotowano już pod datą 1298 "Jarmark grudniowy". A jaki był początek takich handlowych imprez? Otóż w średniowieczu jesienią, kiedy nadchodziła zimna pogoda, w wielu miastach odbywały się ostatnie targi, na których ludność mogła się zaopatrzyć w mięso i inne artykuły niezbędne w zimie, a trudne do nabycia o tej porze roku. W XIV wieku (w Austrii jeszcze wcześniej) obok targu spożywczego zaczęły się pojawiać  stragany rzemieślników wytwarzających zabawki z drewna, koszyki, słodkie wypieki. Były już wtedy  także stragany z pieczonymi kasztanami, orzechami i migdałami. Rodzice kupowali słodycze i zabawki dla dzieci, aby je obdarować w Boże Narodzenie. I tak to się zaczęło...Obecnie w dobrym tonie jest odwiedzić chociaż jeden taki jarmark przed Bożym Narodzeniem - rozwija się nawet coś w rodzaju "turystyki jarmarkowej" - wiele biur podróży oferuje wyjazdy na jarmarki w różnych miastach Europy. A w wielu czasopismach spotkać można opisy i rankingi takich jarmarków. Jak szaleństwo, to szaleństwo...
Ja w ubiegłym roku miałam okazję poszwendać się po jarmarku bożonarodzeniowym w Brukseli. Jest podobno jednym z najbardziej popularnych w Europie. Pojechaliśmy w zasadzie głównie zwiedzić stolicę Belgii, a jarmark był "w bonusie". A że pogoda była dość paskudna, zwiedzanie nie było zbyt przyjemne, więc stragany z grzanym winem dość szybko nas zwabiły...
Ale od początku. Jarmark na szczęście trwa "tylko" w okresie adwentu, nie od początku listopada, jak to się podobno dzieje w innych miastach. Pewnie w porównaniu do Polski Belgia jest mocno zsekularyzowana, ale przynajmniej w okresie przedświątecznym nie odnosi się takiego wrażenia. Po pierwsze: na środku Rynku stoi przepiękna szkopka. Po drugie - pootwierane są kościoły, w których można podziwiać mniejsze szopki i - a jakże - pomodlić się. No, może kościoły nie pękały w szwach od wiernych ;-), ale jednak trochę ich było. 
Oczywiście dużo, dużo więcej ludzi przewija się między niezliczonymi straganami z ozdobami, wyrobami rzemieślniczymi, pysznymi potrawami (nie tylko belgijskimi) i tak dalej i tak dalej.... 

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).
Szopka bożonarodzeniowa na Rynku...

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).
... i w jednym z kościołów przy Rynku.

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).
Jedno z wejść na teren Jarmarku.


Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).
Ogromna ilość rodzajów suchych kiełbas...

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).
Te piękne kolorowe kwiaty to... mydła! Super prezent pod choinkę.

Wśród straganów z grzanym winem, wyrobami rzemiosła artystycznego czy belgijskimi słodyczami, pojawiły się stragany i stoiska z różnych innych krajów, na przykład całe duże stanowisko Mongolii, z tradycyjnymi potrawami, strojami i tańcami:

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).

Było też na przykład stoisko francuskie...

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).

oraz - a jakże! - polskie:

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).

Oczywiście łażąc pomiędzy tak wieloma straganami każdy musi zgłodnieć. I to nie raz, jak się okazuje ;-). Ale nie jest to problem przy tak szerokiej ofercie: oprócz stoisk z jedzeniem "do wzięcia do domu": czekolady i innych słodyczy, serów, wędlin, przede wszystkim jest mnóstwo miejsc, gdzie można zjeść coś na ciepło (no nie, nie zawsze na ciepło, ostrygi były zimne ;-)) i gdzie można jedzenie popić kawą, herbatą lub - oczywiście - grzanym winem.

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).
Ostrygi z różnych różnych mórz. Najlepsze podobno (według sprzedawcy z Anglii) są te z wybrzeży Szkocji.

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).

A to danie na ciepło ze Szwajcarii. Podstawą są ziemniaki bardzo popularne w tym kraju.

Jarmark bożonarodzeniowy nie może się obyć bez atrakcji dla najmłodszych. Oprócz pięknych dekoracji ulic, które wyglądają często wręcz bajkowo i na pewno dzieciakom się podobają, można zobaczyć przy wielu stoiskach poruszające się figury jasełkowe czy pluszowe misie. W kilku miejscach postawiono też karuzele. Niby zwykłe, najprostsze, takie trochę retro. Ale tak oryginalne siedzenia, jak na tych karuzelach, widziałam po raz pierwszy. Wyglądały super!

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).


... a na końcu ulicy ze straganami, jak ukoronowanie całej imprezy - stał ogromny diabelski młyn:

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).


Może ktoś twierdzić, że te jarmarki to tylko biznes, że prowadzą do jeszcze większej komercjalizacji Świąt Bożego Narodzenia, że nie mają już wiele wspólnego ze świętem religijnym - ale ja uważam, że nic nie wprowadza lepiej w nastrój świąteczny, niż pięknie udekorowane świątecznie ulice z choinkami, Aniołami, Mikołajami... Na pewno o wiele bardziej czuć tu atmosferę Świąt niż w przeludnionych i przegrzanych supermarketach z elektronicznymi nibykolędami... W tym roku też chciałabym się na taki jarmark wybrać. Może do Wiednia? Może do Rygi? Może do Pragi? Możliwości jest tak wiele...

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).

Jarmark bożonarodzeniowy w Brukseli łączy sacrum (szopki, kościoły) z profanum (niezliczone stragany z wyrobami rękodzielniczymi i innymi).

środa, 18 lipca 2018

Węgry Północne, dzień 2. Co zwiedzić i gdzie się napić? Eger i Tokaj.

Gwiazda Północy - Eger

Eger to bardzo stare i urokliwe miasto, położone naprawdę bardzo blisko od Polski -  a więc można tam dojechać bez problemu samochodem. Ponieważ los przewodnika jest taki, że zwykle zwiedza obce miejsca poza sezonem, podczas wizyty w tym mieście pogoda nas niestety nie rozpieszczała... Wyobrażam sobie, że teraz, w pełni lata, miasto jest jeszcze o wiele piękniejsze, niż ja je zapamiętałam.

Na początek - Dolina Pięknej Pani

Na szczęście zwiedzanie zaczęliśmy od najlepszego chyba miejsca na początek, zwłaszcza przy chłodzie i deszczu - od Doliny Pięknej Pani (Szépasszony-völgy). Dolina otoczona jest wzgórzami zbudowanymi z miękkiej skały wulkanicznej - tufu. A w nich - wydrążone są piwniczki, piwnice, winiarnie w jaskiniach...  Według informatorów turystycznych jest ich w Dolinie kilkadziesiąt. My byliśmy tylko w jednej, ale podobno niektórzy smakosze chodzą od jednej piwnicy do drugiej i do kolejnej... Ale czy czuje się wtedy różnicę w smaku poszczególnych gatunków wina? No, chyba że nie o różnicę chodzi ;-).
A skąd wzięła się nazwa Doliny Pięknej Pani? Jak to zwykle ze starymi nazwami bywa, istnieje wiele teorii na ten temat (jak nie przymierzając teorie na temat powstania nazwy "Sandomierz"). Według jednej - kiedyś dolina należała do wyjątkowo pięknej kobiety. Druga mówi, że po wyjściu z piwniczek każda kobieta jest piękna (czyli - mówiąc po naszemu - nie ma brzydkich kobiet, tylko wina czasem brak ;-). Trzecia teoria wydaje się najbliższa prawdy - przed winiarniami stały zwykle najpiękniejsze kelnerki, które zachęcały klientów do zajrzenia na lampkę lub dwie (lub trzy...) wina. W każdym razie obecnie przed wejściem do doliny stoi pomnik tejże tajemniczej Pięknej Pani:


Eger, Dolina Pięknej Pani - pomnik

Po wejściu do doliny - można wybierać i przebierać w wielu lokalach. Lub zacząć od pierwszego z brzegu, a skończyć na ostatnim... Tylko wtedy raczej trzeba zacząć 'obchód' dosyć wcześnie...
Wejście do "naszej" winiarni wygląda tak:


W środku winiarni doznaje się dziwnego uczucia - wiemy, że wchodzimy w głąb piwnicy, a poruszamy się... w górę, bo te piwnice to tak naprawdę wydrążone w skale jaskinie - w miarę potrzeby drążono coraz głębiej (lub wyżej we wzgórzu) i dalej (znów mamy analogię z Sandomierzem ;-). W "naszej" piwnicy na dole oprócz długich stołów z ławami był też sklep - po degustacji można (a wręcz trzeba) było nabyć to wino, które najlepiej posmakowało. Na górze natomiast były pomieszczenia z beczkami, magazyny z butelkami i - również stoły z ławami. Bardzo fajne, klimatyczne miejsce i pewnie dzięki atmosferze tam panującej (a także  - jak zawsze - dzięki dobranemu towarzystwu) wino smakuje tam jeszcze lepiej niż zwykle ;-).

Eger, Dolina Pięknej Pani - piwnica

Eger, Dolina Pięknej Pani - zejście z górnego poziomu

Eger, Dolina Pięknej Pani - dolna część piwnicy, ze sklepem i wyjściem

Eger, Dolina Pięknej Pani - dekoracja piwnicy

Eger, Dolina Pięknej Pani

Eger, Dolina Pięknej Pani - wyjście z piwnicy

Moja grupka degustowała kilka win w klasycznej (chyba?) kolejności - od wytrawnych przez słodsze do bardzo słodkich. Wina są jak na mój (niezbyt koneserski) smak baaardzo dobre i - naprawdę tanie. Dlatego najlepiej wybrać się tutaj samochodem, aby zabrać sobie zapas winka do domu ;-).


Dla mnie hitem okazało się wino "lodowe", produkowane z przemrożonych winogron. Gęste i bardzo słodkie, prawie jak likier. Niektórzy smakosze wina nie uznają czegoś takiego, ale dla mnie było przepyszne. Ciekawe, kiedy nasi sandomierscy winiarze takie wino wyprodukują? Mamy tą "przewagę" nad kolebkami produkcji wina, krajami południowoeuropejskimi, że u nas winogrona faktycznie mogą przemarznąć ;-).

Wino lodowe

Eger, Dolina Pięknej Pani - degustacja wina

Nastrojeni radośnie i rozgrzani... nie ruszyliśmy na podbój Egeru, tylko grzecznie do hostelu, bo było już bardzo późno. Za to następnego dnia już z rana mogliśmy wybrać się na zwiedzanie.

Zamek 


Za czasów świętego Stefana, króla Węgier (1009r.),  na wzgórzu zamkowym stanęła katedra, niestety już nieistniejąca (Eger stał się wtedy stolicą jednego z biskupstw). Między innymi to waśnie świadczy, jak ważne było to miejsce w historii miasta. Tutaj było centrum, stąd miasto się rozrastało.  Katedra była wielokrotnie przebudowywana, po najeździe tatarskim w 1241 r. zaczęto to miejsce przekształcać w twierdzę. Wtedy właśnie powstał murowany zamek. Na karty historii przez duże H wszedł jednak parę wieków później, w 1552 roku. Wtedy to na miasto uderzyła ogromna, licząca 80.000 (!) żołnierzy, armia turecka. Oblężonego zamku przez 40 dni broniło 2100 osób, w tym kobiety. Aż trudno sobie to wyobrazić, ale Węgrzy nie dali się Turkom! Atak został odparty. Sami Turcy też nie bardzo mogli sobie to wyobrazić i próbowali jakoś wytłumaczyć swoją klęskę. W armii rozeszła się pogłoska, że Węgrzy piją byczą krew, dlatego są tak silni i niepokonani. Te pogłoski znajdowały swoje "potwierdzenie" w fakcie, że czasem żołnierze węgierscy byli widywani, jak pili z dzbanów mocno czerwoną ciecz... No nic, tylko krew! My wiemy o tym, że było to wino egerskie, znane i popularne do dzisiaj - Egri Bikaver - Bycza krew ;-).
Prawdziwym bohaterem tamtego zwycięstwa był dowódca twierdzy egerskiej, István Dobó. Główny plac miasta nosi teraz jego imię.


Pamiątka po okupacji osmańskiej

Turcy "zrehabilitowali się" niecałe 50 lat później, kiedy to udało im się zdobyć Eger i zaprowadzić swoje rządy (w 1596r.). Okupacja turecka trwała 91 lat, a pamiątką po niej jest najbardziej na północ wysunięty historyczny minaret w Europie. Po odzyskaniu niepodległości od Turków Węgrzy chcieli minaret zburzyć, ale podobno 40 byków ciągnących liny przywiązane do wierzchołka wieży nie dało temu rady. Tym razem bycza krew okazała się za słaba? Biskup Egeru postanowił pozostawić tą pamiątkę, ale na szczycie półksiężyc zastąpił krzyżem. Meczet stojący obok został zamieniony na kościół (już nie istnieje).
Wieża ma 40 metrów wysokości, na 26 metrach jest balkonik zabezpieczony balustradą, na który można się wspiąć (tylko 96 schodów....). Niestety pogoda i brak czasu nie pozwoliły na podziwianie Egeru z góry...



Świat marcepana

Niedaleko minaretu (ulica Harangöntő u.4) natrafiliśmy na cudowny przybytek smakoszy słodkości: sklep z tysiącem odmian marcepana. Nie pierwszy raz przekonaliśmy się, że ceny na Węgrzech są dla Polaków baaardzo przystępne i każdy miał od tej chwili dużo cięższy plecak ;-).

Eger, sklep z marcepanem - wejście


Eger, sklep z marcepanem

Eger, sklep z marcepanem

Eger, sklep z marcepanem

Eger, sklep z marcepanem

Eger, sklep z marcepanem

Tuż obok jest ciekawe muzeum marcepanu, którym wszyscy zwiedzający się zachwycają. Umieszczono tam cudeńka wykonane z marcepanu. Niestety zwiedzanie w grupie ma to do siebie, że nie wszędzie się wchodzi, bo po prostu nie ma na to czasu. Mam więc następny punkt do zaliczenia przy ponownej wizycie w tym pięknym mieście (oprócz minaretu i zamku).

Najważniejszy plac Egeru

Eger, Plac Istvana Dobo

Najważniejszy plac w centrum miasta to Plac Istvana Dobó. A centrum tego placu zajmuje oczywiście pomnik tego bohatera walki przeciwko Turkom. Z placu widać też zamek, można stąd wejść do podobno najpiękniejszego kościoła barokowego na Węgrzech, Kościoła Minorytów p.w. Św. Antoniego, oraz do eklektycznego ratusza. 


Eger, Plac Istvana Dobo

Eger, Plac Istvana Dobo - kościół Minorytów

Eger, Plac Istvana Dobo

Fontanna przed ratuszem z pewnością jest wielce pożądaną atrakcją podczas gorącego lata, nam na sam widok robiło się jeszcze zimniej i mokrzej....

Eger, Plac Istvana Dobo - ratusz

Eger, Plac Istvana Dobo - pomnik I.D.

Eger, Plac Istvana Dobo - pomnik I.D.


Kościół Minorytów (Franciszkanów) p.w. Św. Antoniego

Franciszkanie przybyli do Egeru już w XIII wieku. Kiedy Turcy zdobyli Eger pod koniec XVI wieku, wypędzili franciszkanów z miasta, a kościół zamienili na meczet. Po powrocie zakonnicy dostali kościół z powrotem, niestety zawalił się on na początku XVIII wieku na skutek powodzi. To samo stało się z kolejnym zbudowanym na tym miejscu kościołem. Obecny został ukończony w 1765, choć prace wewnątrz trwały jeszcze kilka lat. Na uwagę zasługuje obraz w ołtarzu głównym, dzieło malarza austriacko-czeskiego (z Egeru  ;-), Jana Łukasza Krakera (niem. Johann Lukas Kracker, węg. Kracker Jànas Lukàcs) oraz freski na sklepieniu, przedstawiające życie św. Antoniego Padewskiego, dzieło malarza z Bratysławy, Mártona Raindl.

Eger, kościół Minorytów (Franciszkanów)

Eger, kościół Minorytów (Franciszkanów)

Dla Polaków na pewno najbardziej interesującym miejscem jest tak zwany "polski ołtarz", z obrazem przedstawiającym Św. Jadwigę Andegaweńską, figurką z soli z Wieliczki przedstawiającą Św. Kingę, zdjęciem Jana Pawła II i relikwiami - św. Kingi, św. Jadwigi i króla Beli IV. Ołtarz zawsze (z tego co słyszałam) jest ozdobiony kwiatami i biało-czerwonymi wstążkami (dobrze, że na tych wstążkach nie ma nazw miejscowości, z których przyjechali turyści, brrr... ;-)

Eger, kościół Minorytów (Franciszkanów) - obraz Św. Jadwigi Królowej

Eger, kościół Minorytów (Franciszkanów) - rzeźba z soli wielickiej przedstawiająca Św. Kingę



Eger, kościół Minorytów (Franciszkanów) - relikwie Św. Kingi
Relikwie Św. Kingi

Eger, kościół Minorytów (Franciszkanów) - relikwie Św. Jadwigi
Relikwie Św. Jadwigi

Eger, kościół Minorytów (Franciszkanów)



Katedra Św. Jana i Michała Archanioła

Ten drugi pod względem wielkości kościół na Węgrzech został wybudowany w klasycystycznym stylu na początku XIX wieku. Suchy opis może nam powiedzieć, że jest to trójnawowa bazylika (czyli nawy boczne są niższe od głównej) z transeptem (nawą poprzeczną). Ponad miejscem przecięcia nawy głównej i transeptu jest kopuła oświetlona oknami. I tak dalej, i tak dalej.... Ten i żaden inny opis nie odda piękna tego kościoła, więc - po prostu należy się tam udać ;-),
wejść przez otwartą kruchtę w formie portyku ("ganku" wspartego na kolumnach, wzorowanego - jak to w klasycyzmie - na budowlach antycznych),

Eger - Katedra p.w. Św. Jana

Eger - Katedra p.w. Św. Jana


przejść nawą główną do "skrzyżowania" między transeptem a nawą i spojrzeć do góry, żeby zachwycić się piękną kopułą z malowidłami,

Eger - Katedra p.w. Św. Jana

Eger - Katedra p.w. Św. Jana


a "spacer" po tym ogromnym kościele pozwoli dostrzec nie tylko wiele bardzo pięknych szczegółów - obrazów, stacji Drogi Krzyżowej, malowideł na kolejnych kopułach - ale także to, że całość jest naprawdę bardzo harmonijna i elegancka - jak na styl klasycystyczny przystało.

Eger - Katedra p.w. Św. Jana

Eger - Katedra p.w. Św. Jana

Eger - Katedra p.w. Św. Jana

Eger - Katedra p.w. Św. Jana

Eger - Katedra p.w. Św. Jana

Eger - Katedra p.w. Św. Jana

Eger - Katedra p.w. Św. Jana
Kolejny kościół "na obczyźnie", gdzie można zobaczyć ten "polsko-litewski" obraz 

Kilka faktów o katedrze: Zbudowana została w latach 1831-36; głównym architektem był Jozsef Hild; wraz z wieżami ma wysokość 55 metrów; jej długość to 93 metry, a szerokość - 53 metry; kopuła ma wysokość 37 metrów; kolumny zewnętrzne mają wysokość 19 metrów, kolumny wewnątrz są marmurowe; na uwagę zasługują monumentalne organy główne z 1864 roku z 52 registrami; przed wejściem do kościoła są wielkie rzeźby św. Władysława (Laszlo), Św. Stefana, Św. Piotra i Św. Pawła.

Patrząc z góry schodów przed kościołem, zobaczyć można naprzeciwko inny bardzo ciekawy i ważny dla historii Egeru budynek - Uniwersytet Karola Eszterhazyego. Został on zbudowany na polecenie tego hrabiego i biskupa w 1774 roku. Miały się tu mieścić utworzone już wcześniej wydziały prawa i filozofii oraz nowe, np. medycyny. Niestety w tamtym czasie Węgry, podobnie jak Polska, nie były niepodległe (choć Węgrzy cieszyli się dużo większą wolnością niż Polacy w zaborze rosyjskim czy pruskim) i władzy w Wiedniu niekoniecznie zależało na rozwoju uczelni - cesarzowa Maria Teresa zgadzała się na tylko JEDNĄ węgierską uczelnię, w Budzie. W Egerze wstrzymano nauczanie, a potem przeniesiono wydziały do Pesztu. Dopiero po śmierci cesarza Józefa II wznowiono naukę w Egerze. Potem uczelnię stanowiło tzw. Kolegium Pedagogiczne, a w 2015 roku powstał Uniwersytet.
Wiele zwiedzających osób zachwyca się wystrojem budynku i przede wszystkim mieszczącą się w wieży budynku tzw. camera obscura, jedną z jedynie trzech na całym świecie - i najstarszą z nich. Jest to specjalny system soczewek, rzucający obraz miasta na ekranie umieszczonym horyzontalnie u góry. Niestety tutaj znów czas okazał się dla naszej grupy nieubłagany i muszę sobie tylko to wyobrazić, a budynek został wpisany na moja listę obiektów do zobaczenia.

Eger - Uniwersytet Karola Eszterhazyego

Eger - Uniwersytet Karola Eszterhazyego

Eger - Uniwersytet Karola Eszterhazyego


Po zwiedzaniu Egeru udaliśmy się do kolejnego miasta o jednoznacznie kojarzącej się nazwie: do Tokaju. Na szczęście pogoda się poprawiła i podróż wśród winnic była całkiem przyjemna.

Węgry Północne - droga wśród winnic

Węgry Północne - droga wśród winnic

Węgry Północne - droga wśród winnic

Węgry Północne - droga wśród winnic

Tokaj tokajem płynący

Tokaj jest niewielkim miasteczkiem powiatowym, ma zaledwie ok. 5 tysięcy mieszkańców. Niewiele można zwiedzić, ale sam spacer po tym malowniczym mieście z wieloma starymi, niekoniecznie odrestaurowanymi, domami dawnych kupców węgierskich i greckich może być bardzo przyjemny.








Tokaj leży u zbiegu dwóch rzek: Bodrog i Cisy, w pobliżu góry o nazwie... Tokaj.


Pośrodku miasta stoi pomnik króla Jana Zapolyi, który został wybrany na władcę właśnie w Tokaju w 1526 roku i nadał miastu liczne przywileje. Niestety stronnicy Habsburgów doprowadzili do wypędzenia króla z kraju, a gościny udzielił mu w Tarnowie Jan Amor Tarnowski. W 1539 Zapolya ożenił się z Izabelą Jagiellonką, najstarszą córką króla Zygmunta Starego. 


Jednak dużo częściej fotografowany jest inny pomnik - fontanna Bachusa, zwana pomnikiem Pijaka. Znajduje się on przed piwnicami Rakoczego, w których przechowywano wino już w XV wieku. To tutaj podobno wybrano Jana Zapolyę na króla Węgier.



Tuz obok stoi kościół katolicki p.w. Serca Pana Jezusa.


Zanim opuścimy piękny Tokaj, warto wspomnieć, że: już w XI wieku stał tu zamek, zniszczony potem przez Tatarów; już w XIII wieku osiedlali się tu włoscy winiarze; w XVI wielu zniszczony przez Turków, po odzyskaniu miasta został własnością Stefana Batorego; w XVII i XVIII wieku osiedlali się tu z kolei kupcy greccy; od 2002 roku tokajski region winiarski został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego.
Słynne wino tokajskie - Tokaj Aszú - było przeznaczone tylko da królów (także królów Polski) i papieża. Dzisiaj każdy może takiego słodkiego, słonecznego wina skosztować, tym bardziej, że jest ono dla Polaków bardzo tanie. Cały tamtejszy region winiarski oferuje bardzo wiele odmian wina tokajskiego. My mieliśmy okazję skosztować ich w jednej z piwniczek w okolicy miasta.




Niesamowite miejsce - stary malowniczy dom, piękny, trochę zapuszczony ogród - a pod domem piwnice ciągnące się na wieeele metrów. W piwnicach panował specyficzny zapaszek zastałego wina i kurzu. Niekoniecznie apetyczny, a przykre wrażenie potęgował widok okropnych, wielkich pajęczyn. Ale podobno takie środowisko jest dla wina najlepsze.... 







W piwniczce scenariusz był taki sam, jak w Egerze: degustacja kilku rodzajów win, na koniec jednak podano coś innego, co zupełnie nie było z mojej bajki - palinkę. Tak niesamowicie mocna i - delikatnie mówiąc - silnie pachnąca, że od samego wąchania łzy stają w oczach... Jeśli ktoś niekoniecznie lubi zapach koniaku, to powinien sobie wyobrazić ten zapach mocno skoncentrowany. Po degustacji powrót do stałego scenariusza - zakup pysznego i taniego wina. A potem już w drogę powrotną do Polski... ;-)




Jak z Wielkiego Postu cofnęłam się do Karnawału, czyli miękkie lądowanie na Cyprze

Po pierwsze: lądowanie naprawdę było miękkie. Byłam na Cyprze (do tej pory) dwa razy, za każdym razem z przesiadką w Kijowie, czyli łącznie...