Gwiazda Północy - Eger
Eger to bardzo stare i urokliwe miasto, położone naprawdę bardzo blisko od Polski - a więc można tam dojechać bez problemu samochodem. Ponieważ los przewodnika jest taki, że zwykle zwiedza obce miejsca poza sezonem, podczas wizyty w tym mieście pogoda nas niestety nie rozpieszczała... Wyobrażam sobie, że teraz, w pełni lata, miasto jest jeszcze o wiele piękniejsze, niż ja je zapamiętałam.
Na początek - Dolina Pięknej Pani
Na szczęście zwiedzanie zaczęliśmy od najlepszego chyba miejsca na początek, zwłaszcza przy chłodzie i deszczu - od Doliny Pięknej Pani (Szépasszony-völgy). Dolina otoczona jest wzgórzami zbudowanymi z miękkiej skały wulkanicznej - tufu. A w nich - wydrążone są piwniczki, piwnice, winiarnie w jaskiniach... Według informatorów turystycznych jest ich w Dolinie kilkadziesiąt. My byliśmy tylko w jednej, ale podobno niektórzy smakosze chodzą od jednej piwnicy do drugiej i do kolejnej... Ale czy czuje się wtedy różnicę w smaku poszczególnych gatunków wina? No, chyba że nie o różnicę chodzi ;-).
A skąd wzięła się nazwa Doliny Pięknej Pani? Jak to zwykle ze starymi nazwami bywa, istnieje wiele teorii na ten temat (jak nie przymierzając teorie na temat powstania nazwy "Sandomierz"). Według jednej - kiedyś dolina należała do wyjątkowo pięknej kobiety. Druga mówi, że po wyjściu z piwniczek każda kobieta jest piękna (czyli - mówiąc po naszemu - nie ma brzydkich kobiet, tylko wina czasem brak ;-). Trzecia teoria wydaje się najbliższa prawdy - przed winiarniami stały zwykle najpiękniejsze kelnerki, które zachęcały klientów do zajrzenia na lampkę lub dwie (lub trzy...) wina. W każdym razie obecnie przed wejściem do doliny stoi pomnik tejże tajemniczej Pięknej Pani:
Po wejściu do doliny - można wybierać i przebierać w wielu lokalach. Lub zacząć od pierwszego z brzegu, a skończyć na ostatnim... Tylko wtedy raczej trzeba zacząć 'obchód' dosyć wcześnie...
Wejście do "naszej" winiarni wygląda tak:
W środku winiarni doznaje się dziwnego uczucia - wiemy, że wchodzimy w głąb piwnicy, a poruszamy się... w górę, bo te piwnice to tak naprawdę wydrążone w skale jaskinie - w miarę potrzeby drążono coraz głębiej (lub wyżej we wzgórzu) i dalej (znów mamy analogię z Sandomierzem ;-). W "naszej" piwnicy na dole oprócz długich stołów z ławami był też sklep - po degustacji można (a wręcz trzeba) było nabyć to wino, które najlepiej posmakowało. Na górze natomiast były pomieszczenia z beczkami, magazyny z butelkami i - również stoły z ławami. Bardzo fajne, klimatyczne miejsce i pewnie dzięki atmosferze tam panującej (a także - jak zawsze - dzięki dobranemu towarzystwu) wino smakuje tam jeszcze lepiej niż zwykle ;-).






Moja grupka degustowała kilka win w klasycznej (chyba?) kolejności - od wytrawnych przez słodsze do bardzo słodkich. Wina są jak na mój (niezbyt koneserski) smak baaardzo dobre i - naprawdę tanie. Dlatego najlepiej wybrać się tutaj samochodem, aby zabrać sobie zapas winka do domu ;-).
Dla mnie hitem okazało się wino "lodowe", produkowane z przemrożonych winogron. Gęste i bardzo słodkie, prawie jak likier. Niektórzy smakosze wina nie uznają czegoś takiego, ale dla mnie było przepyszne. Ciekawe, kiedy nasi sandomierscy winiarze takie wino wyprodukują? Mamy tą "przewagę" nad kolebkami produkcji wina, krajami południowoeuropejskimi, że u nas winogrona faktycznie mogą przemarznąć ;-).
 |
Wino lodowe |
Nastrojeni radośnie i rozgrzani... nie ruszyliśmy na podbój Egeru, tylko grzecznie do hostelu, bo było już bardzo późno. Za to następnego dnia już z rana mogliśmy wybrać się na zwiedzanie.
Zamek

Za czasów świętego Stefana, króla Węgier (1009r.), na wzgórzu zamkowym stanęła katedra, niestety już nieistniejąca (Eger stał się wtedy stolicą jednego z biskupstw). Między innymi to waśnie świadczy, jak ważne było to miejsce w historii miasta. Tutaj było centrum, stąd miasto się rozrastało. Katedra była wielokrotnie przebudowywana, po najeździe tatarskim w 1241 r. zaczęto to miejsce przekształcać w twierdzę. Wtedy właśnie powstał murowany zamek. Na karty historii przez duże H wszedł jednak parę wieków później, w 1552 roku. Wtedy to na miasto uderzyła ogromna, licząca 80.000 (!) żołnierzy, armia turecka. Oblężonego zamku przez 40 dni broniło 2100 osób, w tym kobiety. Aż trudno sobie to wyobrazić, ale Węgrzy nie dali się Turkom! Atak został odparty. Sami Turcy też nie bardzo mogli sobie to wyobrazić i próbowali jakoś wytłumaczyć swoją klęskę. W armii rozeszła się pogłoska, że Węgrzy piją byczą krew, dlatego są tak silni i niepokonani. Te pogłoski znajdowały swoje "potwierdzenie" w fakcie, że czasem żołnierze węgierscy byli widywani, jak pili z dzbanów mocno czerwoną ciecz... No nic, tylko krew! My wiemy o tym, że było to wino egerskie, znane i popularne do dzisiaj - Egri Bikaver - Bycza krew ;-).
Prawdziwym bohaterem tamtego zwycięstwa był dowódca twierdzy egerskiej, István Dobó. Główny plac miasta nosi teraz jego imię.
Pamiątka po okupacji osmańskiej
Turcy "zrehabilitowali się" niecałe 50 lat później, kiedy to udało im się zdobyć Eger i zaprowadzić swoje rządy (w 1596r.). Okupacja turecka trwała 91 lat, a pamiątką po niej jest najbardziej na północ wysunięty historyczny minaret w Europie. Po odzyskaniu niepodległości od Turków Węgrzy chcieli minaret zburzyć, ale podobno 40 byków ciągnących liny przywiązane do wierzchołka wieży nie dało temu rady. Tym razem bycza krew okazała się za słaba? Biskup Egeru postanowił pozostawić tą pamiątkę, ale na szczycie półksiężyc zastąpił krzyżem. Meczet stojący obok został zamieniony na kościół (już nie istnieje).
Wieża ma 40 metrów wysokości, na 26 metrach jest balkonik zabezpieczony balustradą, na który można się wspiąć (tylko 96 schodów....). Niestety pogoda i brak czasu nie pozwoliły na podziwianie Egeru z góry...
Świat marcepana
Niedaleko minaretu (ulica Harangöntő u.4) natrafiliśmy na cudowny przybytek smakoszy słodkości: sklep z tysiącem odmian marcepana. Nie pierwszy raz przekonaliśmy się, że ceny na Węgrzech są dla Polaków baaardzo przystępne i każdy miał od tej chwili dużo cięższy plecak ;-).
Tuż obok jest ciekawe muzeum marcepanu, którym wszyscy zwiedzający się zachwycają. Umieszczono tam cudeńka wykonane z marcepanu. Niestety zwiedzanie w grupie ma to do siebie, że nie wszędzie się wchodzi, bo po prostu nie ma na to czasu. Mam więc następny punkt do zaliczenia przy ponownej wizycie w tym pięknym mieście (oprócz minaretu i zamku).
Najważniejszy plac Egeru
Najważniejszy plac w centrum miasta to Plac Istvana Dobó. A centrum tego placu zajmuje oczywiście pomnik tego bohatera walki przeciwko Turkom. Z placu widać też zamek, można stąd wejść do podobno najpiękniejszego kościoła barokowego na Węgrzech, Kościoła Minorytów p.w. Św. Antoniego, oraz do eklektycznego ratusza.
Fontanna przed ratuszem z pewnością jest wielce pożądaną atrakcją podczas gorącego lata, nam na sam widok robiło się jeszcze zimniej i mokrzej....
Kościół Minorytów (Franciszkanów) p.w. Św. Antoniego
Franciszkanie przybyli do Egeru już w XIII wieku. Kiedy Turcy zdobyli Eger pod koniec XVI wieku, wypędzili franciszkanów z miasta, a kościół zamienili na meczet. Po powrocie zakonnicy dostali kościół z powrotem, niestety zawalił się on na początku XVIII wieku na skutek powodzi. To samo stało się z kolejnym zbudowanym na tym miejscu kościołem. Obecny został ukończony w 1765, choć prace wewnątrz trwały jeszcze kilka lat. Na uwagę zasługuje obraz w ołtarzu głównym, dzieło malarza austriacko-czeskiego (z Egeru ;-), Jana Łukasza Krakera (niem. Johann Lukas Kracker, węg. Kracker Jànas Lukàcs) oraz freski na sklepieniu, przedstawiające życie św. Antoniego Padewskiego, dzieło malarza z Bratysławy, Mártona Raindl.


Dla Polaków na pewno najbardziej interesującym miejscem jest tak zwany "polski ołtarz", z obrazem przedstawiającym Św. Jadwigę Andegaweńską, figurką z soli z Wieliczki przedstawiającą Św. Kingę, zdjęciem Jana Pawła II i relikwiami - św. Kingi, św. Jadwigi i króla Beli IV. Ołtarz zawsze (z tego co słyszałam) jest ozdobiony kwiatami i biało-czerwonymi wstążkami (dobrze, że na tych wstążkach nie ma nazw miejscowości, z których przyjechali turyści, brrr... ;-)
 |
Relikwie Św. Kingi |
 |
Relikwie Św. Jadwigi |
Katedra Św. Jana i Michała Archanioła
Ten drugi pod względem wielkości kościół na Węgrzech został wybudowany w klasycystycznym stylu na początku XIX wieku. Suchy opis może nam powiedzieć, że jest to trójnawowa bazylika (czyli nawy boczne są niższe od głównej) z transeptem (nawą poprzeczną). Ponad miejscem przecięcia nawy głównej i transeptu jest kopuła oświetlona oknami. I tak dalej, i tak dalej.... Ten i żaden inny opis nie odda piękna tego kościoła, więc - po prostu należy się tam udać ;-),
wejść przez otwartą kruchtę w formie portyku ("ganku" wspartego na kolumnach, wzorowanego - jak to w klasycyzmie - na budowlach antycznych),
przejść nawą główną do "skrzyżowania" między transeptem a nawą i spojrzeć do góry, żeby zachwycić się piękną kopułą z malowidłami,


a "spacer" po tym ogromnym kościele pozwoli dostrzec nie tylko wiele bardzo pięknych szczegółów - obrazów, stacji Drogi Krzyżowej, malowideł na kolejnych kopułach - ale także to, że całość jest naprawdę bardzo harmonijna i elegancka - jak na styl klasycystyczny przystało.
 |
Kolejny kościół "na obczyźnie", gdzie można zobaczyć ten "polsko-litewski" obraz |
Kilka faktów o katedrze: Zbudowana została w latach 1831-36; głównym architektem był Jozsef Hild; wraz z wieżami ma wysokość 55 metrów; jej długość to 93 metry, a szerokość - 53 metry; kopuła ma wysokość 37 metrów; kolumny zewnętrzne mają wysokość 19 metrów, kolumny wewnątrz są marmurowe; na uwagę zasługują monumentalne organy główne z 1864 roku z 52 registrami; przed wejściem do kościoła są wielkie rzeźby św. Władysława (Laszlo), Św. Stefana, Św. Piotra i Św. Pawła.
Patrząc z góry schodów przed kościołem, zobaczyć można naprzeciwko inny bardzo ciekawy i ważny dla historii Egeru budynek - Uniwersytet Karola Eszterhazyego. Został on zbudowany na polecenie tego hrabiego i biskupa w 1774 roku. Miały się tu mieścić utworzone już wcześniej wydziały prawa i filozofii oraz nowe, np. medycyny. Niestety w tamtym czasie Węgry, podobnie jak Polska, nie były niepodległe (choć Węgrzy cieszyli się dużo większą wolnością niż Polacy w zaborze rosyjskim czy pruskim) i władzy w Wiedniu niekoniecznie zależało na rozwoju uczelni - cesarzowa Maria Teresa zgadzała się na tylko JEDNĄ węgierską uczelnię, w Budzie. W Egerze wstrzymano nauczanie, a potem przeniesiono wydziały do Pesztu. Dopiero po śmierci cesarza Józefa II wznowiono naukę w Egerze. Potem uczelnię stanowiło tzw. Kolegium Pedagogiczne, a w 2015 roku powstał Uniwersytet.
Wiele zwiedzających osób zachwyca się wystrojem budynku i przede wszystkim mieszczącą się w wieży budynku tzw. camera obscura, jedną z jedynie trzech na całym świecie - i najstarszą z nich. Jest to specjalny system soczewek, rzucający obraz miasta na ekranie umieszczonym horyzontalnie u góry. Niestety tutaj znów czas okazał się dla naszej grupy nieubłagany i muszę sobie tylko to wyobrazić, a budynek został wpisany na moja listę obiektów do zobaczenia.
Po zwiedzaniu Egeru udaliśmy się do kolejnego miasta o jednoznacznie kojarzącej się nazwie: do Tokaju. Na szczęście pogoda się poprawiła i podróż wśród winnic była całkiem przyjemna.
Tokaj tokajem płynący
Tokaj jest niewielkim miasteczkiem powiatowym, ma zaledwie ok. 5 tysięcy mieszkańców. Niewiele można zwiedzić, ale sam spacer po tym malowniczym mieście z wieloma starymi, niekoniecznie odrestaurowanymi, domami dawnych kupców węgierskich i greckich może być bardzo przyjemny.
Tokaj leży u zbiegu dwóch rzek: Bodrog i Cisy, w pobliżu góry o nazwie... Tokaj.
Pośrodku miasta stoi pomnik króla Jana Zapolyi, który został wybrany na władcę właśnie w Tokaju w 1526 roku i nadał miastu liczne przywileje. Niestety stronnicy Habsburgów doprowadzili do wypędzenia króla z kraju, a gościny udzielił mu w Tarnowie Jan Amor Tarnowski. W 1539 Zapolya ożenił się z Izabelą Jagiellonką, najstarszą córką króla Zygmunta Starego.
Jednak dużo częściej fotografowany jest inny pomnik - fontanna Bachusa, zwana pomnikiem Pijaka. Znajduje się on przed piwnicami Rakoczego, w których przechowywano wino już w XV wieku. To tutaj podobno wybrano Jana Zapolyę na króla Węgier.
Tuz obok stoi kościół katolicki p.w. Serca Pana Jezusa.
Zanim opuścimy piękny Tokaj, warto wspomnieć, że: już w XI wieku stał tu zamek, zniszczony potem przez Tatarów; już w XIII wieku osiedlali się tu włoscy winiarze; w XVI wielu zniszczony przez Turków, po odzyskaniu miasta został własnością Stefana Batorego; w XVII i XVIII wieku osiedlali się tu z kolei kupcy greccy; od 2002 roku tokajski region winiarski został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego.
Słynne wino tokajskie - Tokaj Aszú - było przeznaczone tylko da królów (także królów Polski) i papieża. Dzisiaj każdy może takiego słodkiego, słonecznego wina skosztować, tym bardziej, że jest ono dla Polaków bardzo tanie. Cały tamtejszy region winiarski oferuje bardzo wiele odmian wina tokajskiego. My mieliśmy okazję skosztować ich w jednej z piwniczek w okolicy miasta.
Niesamowite miejsce - stary malowniczy dom, piękny, trochę zapuszczony ogród - a pod domem piwnice ciągnące się na wieeele metrów. W piwnicach panował specyficzny zapaszek zastałego wina i kurzu. Niekoniecznie apetyczny, a przykre wrażenie potęgował widok okropnych, wielkich pajęczyn. Ale podobno takie środowisko jest dla wina najlepsze....
W piwniczce scenariusz był taki sam, jak w Egerze: degustacja kilku rodzajów win, na koniec jednak podano coś innego, co zupełnie nie było z mojej bajki - palinkę. Tak niesamowicie mocna i - delikatnie mówiąc - silnie pachnąca, że od samego wąchania łzy stają w oczach... Jeśli ktoś niekoniecznie lubi zapach koniaku, to powinien sobie wyobrazić ten zapach mocno skoncentrowany. Po degustacji powrót do stałego scenariusza - zakup pysznego i taniego wina. A potem już w drogę powrotną do Polski... ;-)